Pralnia DPF

Historia Pralni DPF: prolog

Tajemnicza kontrolka

    Przygoda z filtrami DPF zaczęła się kilkanaście lat temu. Pewnego pięknego wiosennego dnia podczas przejażdżki moim świeżo zakupionym autem na pulpicie wyświetliła się tajemnicza pomarańczowa kontrolka. Telefony komórkowe nie umożliwiały wtedy nawigowania i sprawdzania wszystkiego w internecie, więc by rozwikłać sprawę, z uśmiechniętą buzią pojechałem do swojego mechanika. Diagnostyka nie trwała długo. – Zapchany filtr cząstek stałych – zawyrokował mistrz warsztatu naprawczego. – Phi -parsknąłem – myślałem, że coś poważniejszego. – Możecie go od ręki wymienić? – zapytałem przekonany, że filtr jak filtr: kosztować może maksymalnie trzy dychy plus wymiana. – No, nie za bardzo. Nie mamy tego na półce, bo to nie jest tanie. Do tego każdy samochód ma inny i musisz mieć odpowiedni DPF do swojego auta. Mina mi nieco zrzedła. – A w tej hurtowni obok was nie mają? – Obawiam się, że raczej tylko w ASO…

    Pierwszy zawał serca

    No, dobra. Dzwonimy do tego ASO (Autoryzowana Stacja Obsługi danej marki – red.). – Halo, macie filterek DPF do Passata? No taki i taki silnik, rok i co tam jeszcze… Co? Ile!??? …aha, to na razie dziękuję.

    Filtra DPF do mojego samochodu nie mają na miejscu, mogą go sprowadzić w ciągu dwóch tygodni i kosztuje tyle co pół mojego samochodu. Nastąpił klasyczny zespół traumy: Pierwszą reakcją było niedowierzanie, potem szok, złość, lęk, rozpacz i poczucie niesprawiedliwości. Z nieco mniej uśmiechniętą buzią wróciłem do rozmowy z szefem warsztatu. – No a nie mogę tak sobie jeździć z tym popsutym filtrem? – szukałem rozpaczliwie jakiejkolwiek deski ratunku. – Będzie coraz gorzej. Filtr się zapycha sadzą i popiołem coraz bardziej. Za chwilę auto zacznie się dusić, bo spaliny przez ten zatkany DPF nie mogą się wydostać. Będą uciekać przez nieszczelności do komory silnika i kabiny auta. Samochód straci moc, będzie zużywał więcej paliwa, kopcił, aż wreszcie stanie całkowicie. Jak będziesz miał szczęście, to motor się nie zatrze. Ale jak do oleju silnikowego zacznie się dostawać paliwo, to go rozrzedzi i może się z…ć. Będzie trzeba robić remont silnika…

    W poszukiwaniu ratunku

    – A nie możemy go wyjąć? – zapytałem już niemal z płaczem. – Hmm… Zastanowił się mechanik. Teoretycznie możemy, ale to auto straci homologację i będzie bardziej zanieczyszczać powietrze. No i nie wiem jak z kontrolą drogową, przeglądami, sprzedażą… – Chrzanić homologację! Ile to kosztuje? – Niecałe trzy tysiące.

    Kolejny etap syndromu wyparcia: rezygnacja. Trzy tysiące to i tak lepiej niż dziewięć za nowy filtr, który pewnie kiedyś znów trzeba będzie wymienić. – Robimy… – stęknąłem.

    Minęło kilkanaście miesięcy. Zdążyłem już zapomnieć o tej niemiłej przygodzie. Kupiłem nowe auto i do głowy mi nie przyszło, że kiedyś jeszcze usłyszę tę nazwę-wyrok: „zapchany filtr DPF”. Czas gwarancji jednak upłynął nieubłaganie, a z nim zleciały kolejne kilometry przebiegu. I znów, ni stąd ni zowąd: bach. Świeci. Pomarańczowy prostokąt z dwiema rurkowymi wypustkami i granulkami w środku. Zapowiada się kiepski dzień…

    Ze zwieszoną głową jadę w wiadome miejsce. Mechanik kiwa ze zrozumieniem głową, ale w pewnej chwili wpada na pomysł – Widziałem taką reklamę: pranie czy czyszczenie dpf. Trzeba im zawieźć ten filtr i podobno potrafią go jakoś zregenerować. My to możemy zrobić, ale jak ci zależy na czasie, to sam zawieź, bo u nas tyle roboty… – Dobrze, dawajcie ten filtr!

    Flash Cleaner Machine – iluminacja

      Po półtorej godziny demontażu mknąłem już z nieszczęsnym DPF-em w bagażniku ku miejscu, w którym miała się dokonać jego cudowna przemiana. Uśmiechnięty facet w dość czystym jak na tę branżę ubraniu odebrał część. – Zapraszam za dwie godziny. Czas wlókł się niemiłosiernie. A jak się nie uda? Jak to jakaś ściema? Nic nie zrobią, a wezmą kasę. Myśli kotłowały się w głowie bez opamiętania. Równiuteńko po 120 minutach zameldowałem się w serwisie. Pan pił kawę, było cicho. I – jak? – zapytałem niepewnie. – Gotowe. – I wszystko się udało, będzie działać? Przez kilka lat bez problemu, gdy znów się zapcha – a to za jakieś 200 tys. kilometrów – zapraszamy ponownie. Niemal całując go w rękę wypłaciłem szybciutko żądane kilka stówek. – To jest ta czarodziejska maszyna? Że dwie godziny i filtr jak nowy? To ja też taką chcę. – Proszę bardzo. Jesteśmy dystrybutorem tych maszyn na kraj. Jutro może pan porozmawiać o tym z szefem.

      Znakomicie. Do jutra będę wiedział, czy to naprawdę działa tak pięknie jak reklamują. Odwiozłem DPFa do zaprzyjaźnionego warsztatu i z niepokojem czekałem na informację, że auto gotowe. Wrodzony sceptycyzm kazał mi podchodzić jednak do tej sprawy z rezerwą. Spodziewałem się kłopotów. Wreszcie dzwonią. – Już. Słyszę. – Jak już? Gotowe i działa? – Tak. I kontrolka zgasła? – Zgasiliśmy ją i nie wraca. I tak dzień który zapowiadał się na jeden z gorszych w karierze, okazał się być jednym z lepszych.

      Nazajutrz zameldowałem się po cudotwórczą maszynę. Tak zaczyna się historia Pralni DPF…

      Podziel się

      Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies.